FAIL (the browser should render some flash content, not this).

Moja rzymska przygoda

 Każdy, kto choć jeden raz spotkał się ze świętej pamięci Papieżem Janem Pawłem II, z pewnością do końca swoich dni będzie dziękował Opatrzności Bożej za tę radosną chwilę, za łaskę dostąpienia tego zaszczytu i niezwykłego wyróżnienia.

 A cóż ja mam powiedzieć? Jak dziękować Panu Bogu za te moje pięciokrotne spotkania? Jak dziękować za to, że te spotkania tak diametralnie odmieniły moje życie? Jak dziękować za to, że dzięki Niemu, dzięki tym spotkaniom zostałem autorem kilku książek, stałem się publicystą i fotoreporterem?

 Pierwszy raz, w bliskości tego Wielkiego i Świętego człowieka znalazłem się 15 listopada 1980 roku, podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Niemiec. Pamiętam, wybrałem się tego dnia na dworzec kolejowy w Brühl. Wiedziałem, że Ojciec święty przyjedzie tam z Bonn pociągiem, aby spotkać się z czołowymi politykami rządu niemieckiego i korpusem dyplomatycznym akredytowanym w Niemczech oraz ważnymi osobistościami z różnych dziedzin życia kraju. Spotkanie odbywało się w miejscowym pałacu (Schloß Augustusburg, Brühl), którego fundatorem był wnuk Jana III Sobieskiego Klemens August. Honory pana na zamku pełnił ówczesny prezydent Niemiec Karl Carstens. Do dzisiaj zastanawiam się nad tym, dlaczego wówczas przyłączyłem się do grupy oczekujących tam Polaków. Pociąg podjechał bezszelestnie. Papież przeszedł przez peron i zbliżał się do oczekującego go samochodu. Zaczęliśmy bardzo głośno skandować: witamy Cię, Ojcze święty, witamy Cię, Ojcze święty!... Usłyszał nas. Zwrócił się w naszą stronę, pokiwał nam ręką i wsiadł do samochodu, oczekującego tuż przy wyjściu. Dojechał nim do odległego o około 400 metrów pałacu.

 Postanowiliśmy czekać przy dworcu, aż skończy się spotkanie. Czas oczekiwania skracaliśmy sobie śpiewaniem różnych polskich pieśni kościelnych. Wzbudzało to ogromne zainteresowanie zgromadzonych tam ludzi. Chyba dzięki temu śpiewaniu nasza grupka, licząca początkowo kilka osób, urosła do ponad dwudziestu. Powoli zaczynał kończyć się nam repertuar, ale na szczęście otrzymaliśmy sygnał, że Papież wraca do pociągu. Samochód wiozący Papieża zatrzymał się tym razem około 10 metrów od wejścia na dworzec. Znowu, jak przedtem, zaczęliśmy głośno skandować. Papież podszedł do naszej grupy, pobłogosławił i niektórzy z nas dostąpili zaszczytu uściśnięcia Jego dłoni. Potem skierował się do pociągu. Kiedy już był w środku, kazał sobie otworzyć okno, wychylił się z niego i zwracając się w naszą stronę kiwał nam ręką aż do odjazdu pociągu. Tymczasem my ze łzami szczęścia i radości w oczach, wpadliśmy sobie w ramiona i tak nawiązała się przyjaźń, która z niektórymi „od tamtego dnia” trwa do dzisiaj. Natomiast dla mnie był to dzień początku mojej aktywności na rzecz niemiecko-polskiego pojednania, mojego osobistego: „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Właśnie tam, przy tym dworcu, w grupie Polaków po raz pierwszy w swoim trzydziestodziewięcioletnim (wówczas) życiu uświadomiłem sobie tak naprawdę, co to znaczy, jak pojmować i realizować chrześcijańską miłość bliźniego. Zrozumiałem także, jak wielką szansą dla wzajemnego dialogu między ludźmi różnych narodowości jest stałe odwoływanie się do nieprzemijających wartości cywilizacji, którymi były, są i będą:
- kultura grecka
- prawo rzymskie
i chrześcijańskie miłosierdzie.

 Następnego dnia doznałem podobnych przeżyć. Pojechałem autobusem z grupą Polaków z Polskiej Misji Katolickiej (PMK) w Kolonii do Mainz (Moguncja) na spotkanie Jana Pawła II z Polonią Niemiecką. Spotkanie odbywało się na tamtejszym lotnisku. Mieliśmy miejsce blisko ołtarza.

 Minęło pięć lat, odkąd jeździliśmy na Msze św. polskojęzyczne do kościoła sióstr Klarysek w Kolonii. Pod koniec 1984 roku dochodzi nas smutna wiadomość; nasz ukochany ksiądz proboszcz i wspaniały duszpasterz, który współbudował podwaliny pod PMK w Kolonii, ks. Władysław Hoffmann przechodzi do pracy duszpasterskiej w Essen. W styczniu przejmuje kolońską misję ks. Głowacki. Po Mszy św. pożegnalnej ks. Hoffmanna zwróciłem się do niego słowami: „Szanowny księże…, kupując ten bukiet kwiatów, zważałem na to, aby były takie, które mają dużo rozwiniętych kwiatów i pąków. Te kwiaty, te pąki, symbolizują nasze bijące dla Ciebie serca. Ten drugi, taki sam bukiet to nasze otwarte serca dla księdza Ryszarda Głowackiego… W półtora roku później powiedziałem podczas Mszy św. odprawianej przez ks. Hoffmanna z okazji 30-lecia jego kapłaństwa: „Księże Jubilacie… byłeś dla nas ojcem, zostawiłeś nam brata!”. Przyjście ks. Ryszarda jeszcze bardziej wciągnęło mnie w życie tej polskiej gromady. Ks. Ryszard zaproponował kilku osobom czytanie lekcji. Wśród nich byłem i ja. Zostałem kantorem i lektorem. Stałem się jednym z aktywniejszych współpracowników ks. Ryszarda. Nieraz sam się sobie dziwiłem. Tyle lat starałem się o przesiedlenie z Polski do Niemiec, a kiedy się tam znalazłem, rzuciłem się w wir pracy na rzecz Polskiej Misji Katolickiej!?

 Mniej więcej w maju 1985 roku, ks. Ryszard zwrócił się do mnie z propozycją: Arno, znajdujemy się w miejscu, skąd blisko do najsłynniejszych sanktuariów europejskich, ale nie tylko. Chciałbym, abyśmy zaczęli pielgrzymowanie do tych miejsc. Jako pierwszy cel naszej pielgrzymki wybrałem Wieczne Miasto. Czy pomożesz mi w organizacji? Zaskoczył mnie. Ale też natychmiast wyraziłem zgodę. Zaczęliśmy przygotowywać pielgrzymkę do Rzymu, a termin realizacji wypadł na październik 1985 r. Jeszcze w fazie przygotowań zastanawialiśmy się z ks. Ryszardem, jaki prezent zawieźć Papieżowi. Mieliśmy różne pomysły. Ks. Ryszard myślał o panoramie Kolonii. Jednak nie znaleźliśmy nic, co odpowiadało majestatowi Papieża. Potem chcieliśmy zawieźć kawałek kamiennej rzeźby z katedry kolońskiej. Byliśmy nawet u majstra zakładu kamieniarskiego, zajmującego się renowacją katedry. Jednak najlżejszy fragment jaki miał ważył 500 kg i przerastał nasze siły. W końcu ks. Ryszard zaproponował, abyśmy zawieźli w darze beczkę piwa kolońskiego. Usiadłem za biurkiem na plebanii i dzwoniłem do 17-tu kolońskich browarów, mówiąc za każdym razem to samo: Proszę pana (pani) jedziemy z pielgrzymką do Rzymu i chcielibyśmy Ojcu św. sprezentować beczkę piwa. Czy w waszym magazynie macie może jakąś reprezentacyjną, nadającą się na ten cel beczkę? Co ja się tam nasłuchałem… Najlżejszy epitet, którym mnie wówczas obdarzono było: idiota! Po którymś tam telefonie miałem wrażenie, że popełniam jakieś przestępstwo. Ale i to nas nie zniechęciło. U handlarza napojami kupiłem beczkę znanego kolońskiego browaru, który na swoich wyrobach ma kolory Kolonii, a więc czerwono-biały. A jak się to odwróci, to wychodzą polskie barwy narodowe. To było głównym powodem, że zdecydowaliśmy się właśnie na taką. Ponadto sprzedawca zaoferował mi nową beczkę oraz przetrzymanie jej w chłodni do chwili odjazdu.

 W niedzielę 20 października 1985 roku o godzinie 16.13 dwoma autobusami wyruszyliśmy w pielgrzymi szlak do Wiecznego Miasta, do Rzymu.

 Przyznaje, że kiedy autobus opuszczał Kolonię, nawet nie podejrzewałem, że oto zaczęła się dla mnie droga, którą później nazwę Wielką Przygodą. Nie wiedziałem, że jadę na spotkanie z człowiekiem, po którym to spotkaniu zmieni się moje życie. Po którym już tak na stałe pracował będę na rzecz niemiecko - polskiego pojednania. Po którym stanę się publicystą i fotoreporterem. Po którym współtworzył będę Polską Misję Katolicką w Bonn.

 Jednak jak do tego doszło i jak to się stało, dowiecie się państwo z cytowanych poniżej fragmentów mojej publikacji opisującej tę pielgrzymkę. Z publikacji, która była moim debiutem, która była początkiem wszystkiego, co po tej pielgrzymce nastąpiło

Dzień drugi
Wtorek. Jedziemy na Monte Cassino
(…)Zaczyna się jazda do góry w kierunku Opactwa. Droga - serpentyna wznosi się na skraju wzgórza i ma około 9 km długości. Im wyżej, tym straszniejszy zaczyna być widok na roztaczającą się pod nami przepaść. Ludzie odsuwają się z przestrachem od szyb autobusu. Każdy stara się nie patrzeć w dół. Brr… (…)Jesteśmy u góry. Zwiedzamy odbudowany klasztor i kościół, który niepotrzebnie zbombardowali Amerykanie. (…)Podziwiamy malowidła i nagle dolatuje nas gdzieś z oddali… „Z dawna Polski Tyś Królową Maryjo”. Patrzymy po sobie. Obserwuję naszą grupę. Mam wrażenie, że przechodzi przez nią jakiś niewidzialny dreszcz. Wszyscy, jak na komendę, odwracają się w kierunku dolatującego śpiewu. „Ty za nami przemów słowo, Maryjo”… zaczynamy iść coraz szybciej. Wszyscy jakby w transie, niezależnie od swojej woli, śpiewają… „Ociemniałym podaj rękę…” Ludziom robią się miękkie głosy, odzywa się polska dusza… „Niewytrwałym skracaj mękę” – śpiewamy coraz głośniej, - „Twe Królestwo weź w porękę Maryjo!” Jesteśmy u źródła. To polska pielgrzymka z biskupem warmińskim na czele ma Mszę św. w kościele. Po Ewangelii udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. (…) Stałem przed napisem streszczającym ostatnią wolę poległych tu Polaków: „Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie”. Nagle podszedł do mnie ksiądz Ryszard mówiąc: - Arno! Wybrałem Ciebie do czytania lekcji podczas Mszy świętej, jaką odprawię na cmentarzu poległych tu żołnierzy”. Przez moment wydawało mi się, że nie dosłyszałem, pytam więc: kto? ja? – „tak ty!” Tak, bowiem moim zdaniem właśnie ty powinieneś to zrobić. Byłem oszołomiony; przypomniały mi się słowa Ewangelii o setniku, a także słowa biskupów polskich zwracających się do biskupów niemieckich słowami: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. O, wielka mądrości księdza Ryszarda! Z perspektywy czasu wydaje mi się, że było to jego osobiste, a pośrednio przeze mnie wobec Niemców, „Przebaczam…” Moje spojrzenie na księdza Ryszarda zmieniło się, znalazłem w nim duszpasterza. Stojąc wśród grobów przy ołtarzu czytałem lekcje, ale w dalszej Mszy św. nurtowała mnie już tylko jedna myśl: Jak dziwne są zrządzenia Opatrzności Boskiej… Właśnie ja, rdzenny Niemiec, biorę udział we Mszy św. ku czci poległych tutaj i na wszystkich frontach II wojny światowej Polaków.
Dzień trzeci
Środa. Dzisiaj o godzinie 11.30 audiencja w Auli Pawła…
(…)Zbliża się nasz moment. Papież mówi: „Witam grupę pielgrzymów z Kolonii”. Zrywamy się z miejsc i trzykrotnie, ile sił w gardłach wołamy: „Witaj Ojcze święty!”. Ledwo przebrzmiał głos naszego powitania, kapłan jednej z grup pielgrzymów z Polski intonuje: „Boże coś Polskę”… Polacy zrywają się z miejsc podchwytując… „przez tak liczne wieki”. Coś ściska mi krtań. Nagle ktoś podaje mi lornetkę, widzę jak Papież ze wzruszenia ociera łzy. Nie wytrzymuję, zaczynam łkać jak dziecko, ale nie jestem sam, wszyscy płaczemy, a mimo to dalej śpiewamy hymn Alojzego Felińskiego. A kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki, cała dwunastotysięczna grupa pielgrzymów, z różnych stron świata, zrywa się z miejsc i zaczyna nam klaskać, a my wtulamy twarze w chusteczki wycierając cieknące łzy.
Dzień czwarty
Czwartek. Audiencja w Sali Klementyńskiej.
(…)Jeszcze w fazie organizacji pielgrzymki zastanawialiśmy się z księdzem Ryszardem, co przywieźć papieżowi? (…)W końcu ksiądz Ryszard mówi: „Myślę, że tym prezentem powinniśmy zaakcentować miejsce, skąd przybywamy”. Na dzień, przed wyjazdem do Rzymu kupiliśmy więc beczkę „Früh Kölsch”.
(...)Wchodzimy na audiencję prywatną dla Polaków. Policjanci włoscy są wręcz ubawieni, dowiadując się, że ta beczka piwa to prezent dla Papieża. Słyszę za sobą „Papa Birra,ha,ha,ha!” (…)Jest godzina 18.50, jesteśmy w Sali Klementyńskiej, wraz z nami około 500 osób i dwóch biskupów z Polski. (…)stoimy naprzeciw wejścia, którym będzie wchodził Papież, i tuż przy stopniach podwyższenia, na którym stanie. (…)Śpiewamy razem z nimi. Wszyscy wiedzą, że ta grupa przy stopniach to „Niemcy” z Kolonii. Obserwują nas z wyczuwalną rezerwą. Szybko jednak rejestrują naszą czystą polszczyznę. Są zdziwieni. (…)zbliża się Papież. Przestajemy śpiewać. Papież pojawia się we drzwiach i nasz wzrok spotyka się. Papież spuszcza wzrok na beczkę piwa, na jego twarzy pojawia się przez moment figlarny uśmiech.


Czwartek, 24.10.1985 rok. Ojcze święty! Przywieźliśmy Ci beczkę piwa z Kolonii…
Autor opracowania Arno Giese w środku. Foto: Arturo Mari



Podchodzi do mikrofonu na podeście i zaczyna się audiencja. Najpierw przemówienie – przywitanie nas wszystkich. Potem krótka modlitwa i Papież intonuje Apel Jasnogórski, naturalnie wszyscy śpiewamy ile sił w gardłach. Następnie Papież mówi: „Moi drodzy Rodacy! Udzielam Wam mego papieskiego błogosławieństwa, zanieście je waszym rodzinom, krewnym, bliskim i znajomym. W Imię Ojca i Syna i Ducha świętego!” Po udzielonym błogosławieństwie podszedł do Papieża ksiądz Ryszard, przedstawił siebie i naszą grupę pielgrzymów, mówiąc jednocześnie krótko o swojej pracy duszpasterskiej w Kolonii. I teraz następuje nasz wielki moment. Na beczce stawiamy dwie firmowe szklanki i specjalne zawory do spuszczenia piwa i zbliżamy się do Papieża. Mówię: „Szczęść Boże Ojcze Święty. Przywieźliśmy Ci beczkę piwa z Kolonii. Co prawda chcieliśmy Ci przywieść kawałek naszej katedry, ale był on za ciężki”. Papież pobłogosławił nam. Postawiliśmy beczkę przed tronem papieskim i skierowaliśmy się do wyjścia. Wychodząc z Sali Klementyńskiej, otrzymaliśmy od Papieża książkę pt. „Bądź z nami w każdy czas. Modlitwa Jana Pawła II za Ojczyznę”. (…)Schodzimy na dół. Żegna nas Gwardia Szwajcarska polskim „dobranoc wam!” Dobranoc, odpowiadamy zaskoczeni i kierujemy się w stronę autobusu.
(…)Wszyscy spotykamy się przed autobusem. Każdy opowiada o swoich wrażeniach. ”Proszę pana – opowiada nasz niemiecki kierowca – jeżdżę na trasie do Lourdes z pielgrzymami i zawsze biorę udział w modlitwach. Jestem tu po raz pierwszy, a przyjechałem bo nie było kierowcy. Teraz dochodzę do wniosku, że to Opatrzność mnie tu skierowała. Pan pyta o wrażenia? Panie, nawet śnić nie śmiałem, pierwszy raz w Rzymie i zaraz u Papieża. To radosne, nie potrafię wprost wyrazić swojego szczęścia”. W naszej grupie mamy panią, która, jak kierowca nie mówi po polsku. Podszedłem do niej a ona sama zaczęła mi relacjonować: „Podchodzę, całuje pierścień mówiąc po niemiecku: „Witam Cię, Ojcze święty” i odchodzę. Widać, nie zrozumiał mnie, bo pewnie spodziewał się mowy polskiej. Pociągnął mnie delikatnie za rękaw, patrząc jednocześnie pytająco w oczy. Mówię jeszcze raz po niemiecku: „Witam Cię Ojcze św.” Uśmiechnął się odpowiadając mi po niemiecku: „I ja panią witam”. Panie, czyż to nie wspaniałe? On ze mną rozmawiał po niemiecku!”
W rok później pojechałem, wraz z bratem Klausem, specjalnym pociągiem do Rzymu, który zbierał osiemset pielgrzymów z całych Niemiec. Pociąg rozpoczynał swój bieg w Bremie, a my z bratem wsiedliśmy do niego w Kolonii. Pielgrzymka miała niezwykle bogaty program, który przewidywał spotkanie z Papieżem na środowej audiencji generalnej oraz spotkanie z ks. kard. Josephem Ratzingerem.

Pamiętny dzień: środa 29.10. 1986 rok - moje czwarte spotkanie z Janem Pawłem II
Jestem w ciemnych okularach. Po mojej lewej stronie mój brat Klaus. Foto:Arturo Mari


Tymczasem liczyłem na to, że pójdziemy z bratem na czwartkową audiencję dla Polaków. Cóż robić? Poszedłem więc do polskiego ośrodka pielgrzymiego „Corda Cordi”. Siostra w biurze popatrzyła na mnie badawczo, po czym uśmiechając się, powiedziała: „Acha, to pan, ten z beczką”. Powiedziałem siostrze, że przyjechałem z bratem i chciałbym, by miał on sposobność uściśnięcia dłoni Papieża, ale w czwartek rano już wyjeżdżamy. Obiecano mi załatwić sprawę. Siostra kazała tylko przyjść w środę na godzinę przed audiencją. Przyszliśmy. Siostra zaprowadziła nas na plac św. Piotra i w sektorze blisko Papieża wskazała nam miejsca.
Rozpoczęła się audiencja. Papież przyjechał na plac św. Piotra, wysiadł z samochodu i przyszedł do „naszego” sektora. Przywitaliśmy Go radośnie. Zapytał skąd jesteśmy? Brat odpowiedział, że z Piły, a ja dodałem, że z miejsca jego ostatniej podróży kajakowej, skąd pojechał na pamiętne konklawe. Wywiązała się krótka rozmowa. Widząc jednak, że ja trzymam Papieża za prawą dłoń, a brat za lewę dodałem: Ojciec święty stoi w kręgu rodziny Giese. „Rodzino Giese – odpowiedział Papież – popatrzcie, ilu Wam zazdrości. Muszę dalej. Na zakończenie tej krótkiej rozmowy mój brat powiedział: Czekają na Was, Ojcze św. w Skrzatuszu! A więc do zobaczenia w Skrzatuszu, zakończył Papież. To „A więc do zobaczenia w Skrzatuszu” jest dla mnie do dzisiaj dowodem na to, że Jan Paweł II na pewno myślał o nawiedzeniu tego Sanktuarium podczas swojej następnej pielgrzymki do Ojczyzny.
Niestety, sytuacja polityczna w kraju zmusiła organizatorów III pielgrzymki (8-14 czerwca 1987 r.) Jana Pawła II do ojczyzny do zmiany pierwotnie zaproponowanego programu i trasy.
Ostatni raz uczestniczyłem we mszy św. koncelebrowanej przez Jana Pawła II na stadionie w Kolonii podczas Jego Pielgrzymki do Niemiec w maju 1987 roku.
Arno Giese



Zdjęcia

Zdjęcia



projekt i realizacja: VEGA.NET.PL Gabinet prasy i ksiazki polskiej w Niemczech

ostatnia aktualizacja serwisu 22.06.2016 - 10:34